Minął kolejny rok… i to niestety bardzo szybko… za szybko, zdecydowanie za szybko. Niestety, prawdą były mądrości dziadka, który mówił, że od pewnego wieku czas nie biegnie, czas … (no, no… tylko mi tu bez niecenzuralnych słów). Konkludując wiec pierwszą myśl, jeśli tak jest, to ten czas trzeba wykorzystywać na maksa i to zarówno w kontekście obowiązków, jak i przyjemności.. a jak czas zaczyna „przyspieszać”, to nawet z naciskiem na przyjemności.
Tak się składa, że od kilku lat, moja przyjemność zaczęła orbitować w polu rażenia znaczkiem turystycznym. W te ostatnie dni 2018 roku, zadałem sobie kilka pytań: Jak było w tym roku z tą przyjemnością? Czy rok można zaliczyć do udanych? Co mi się podobało? Z czego nie jestem zadowolony? Dlatego postanowiłem, że kolejny felieton będzie moim subiektywnym podsumowaniem znaczkowego Anno Domini 2018.
Jakbym chciał wyrazić swą opinię, jednym krótkim zdaniem, to brzmiałoby to tak – „było super, no prawie super”. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie wyjaśnił dlaczego. Rok zakończyłem ogólną liczbą znaczków 350 numerowanych, 34 okolicznościowe i 18 znaczków kolekcjonerskich. Dużo? Mało? Dla jednych mało, bo jak patrzę na listę Polskich zdobywców ZK, to raczej kiepściutko. Dla drugich dużo, bo z tą osiemnastką, to w tej chwili „wiszę” gdzieś koło 60 miejsca, a za mną… dużo innych ludków. Jednak nie miejsce jest dla mnie najważniejsze – dla mnie najważniejsze jest to, że te 350 miejsc było przeze mnie odwiedzonych! Naprawdę nie zwracam szczególnej uwagi na rywalizacje w liczbie znaczków, aczkolwiek dobra rywalizacja jest w porządku i fajnie jest znaleźć się na polskiej liście maniaków znaczkowych. Niestety tę radość, przyćmiewa moje gapiostwo. Wyobraźcie sobie, że nie zapisałem sobie na koniec poprzedniego roku wyniku i z tego powodu kompletnie nie wiem, ile pięknych znaczkowych miejsc odwiedziłem w tym roku – normalnie głuptak ze mnie straszny. Oczywiście dałoby się to odtworzyć, ale… mi się nie chce (przynajmniej teraz). Jedno jest pewne, takiego błędu już nie popełnię.
Wiem jedno na pewno. Którym znaczkiem rozpocząłem stampową przygodę w 2018 roku, a którym ją skończyłem. Tak się składa, że do obydwu tych znaczków przyłożyłem swą łapę w procesie powstawania i to akurat też jest powód mego zadowolenia z mijającego roku (o tym aspekcie zadowolenia jeszcze napiszę w dalszej części). Zacząłem od numeru 288, czyli Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie, a zakończyłem na 758, czyli Dworze w Rudnikach. A co było pomiędzy?
W tym roku wreszcie dłużej zabawiłem w województwach śląskim, świętokrzyskim i pomorskim – powiem wam, że kolejny raz dzięki znaczkom wpadłem w stan kompletnego zdziwienia, a czasem nawet złości. Zdziwienie było spowodowane odkryciem kolejnych miejsc, o których nie miałem bladego pojęcia, a złość była spowodowana często zadawanym sobie pytaniem – czemu wcześniej w tych miejscach nie byłem. Złość ta przyjmowała szczególne rozmiary, gdy okazywało się, że oczywiście często zwiedzałem wczesnej okolice tych miejsc, nie wiedząc że dosłownie kilka kilometrów dalej, czy w bok jest miejsce, które zatyka dech w piersiach. Miejsce, które potwierdza często przytaczane przeze mnie zdanie – jaka ta Polska jest piękna.
Jest oczywiście kilka miejsc, które szczególnie mi się podobały i wizyta w nich pozostawiła w mej pamięci mocny ślad (pewnie jakaś nowa bruzda w mózgu, lub połączenie neuronów – przynajmniej mam taką nadzieję, że mimo wieku, ten mój organ cały czas się rozwija). Jakie to miejsca i dlaczego właśnie one? Już wyliczam.
- Zabytkowa Kopalnia Srebra w Tarnowskich Górach – coś niesamowitego, tym bardziej, że przewodnik, który oprowadzał po górniczych sztolniach, to prawdziwy fachowiec. Udało mi się też „sprzedać” trochę znaczkowej idei, bo w tym dniu na wycieczce, była rownież dziennikarka z radia PIK i zrobiła ze mną wywiad. Podziemia kopalni są niesamowitym i świetnie zaaranżowanym miejscem turystycznym i wcale się nie dziwię, że miejsce to wpisane jest na światową listę UNESCO. Cieszę się, że tam byłem. Tym bardziej, że mało brakowało, a nie zebrałaby się odpowiednia grupa turystów, by odbyło się zwiedzanie – chyba trochę pomogła pani radiowa dziennikarka.
- Muzeum Minerałów i Skamieniałości w Świętej Katarzynie – można dostać oczopląsu od barw, struktur minerałów ich mnogości i różnorodności. Bogactwo zbiorów niesamowite. Jednak najbardziej jest chyba zdumiewający fakt, że jest to muzeum prywatne! To jest właśnie przykład na pozytywne zakręcenie, na pasję, którą widać na każdym kroku w tym miejscu.
- Tczew, a przede wszystkim tamtejsza Fabryka Sztuk. To miejsce nawet trudno przedstawić w kilku słowach. Dlaczego? Żadne słowa nie oddadzą, tego co można tam zobaczyć. Chyba najgenialniejsze miejsce jakie widziałem, z tych które łączą ze sobą historię i nowoczesny XXI – wieczny przekaz. Zarezerwujcie sobie dużo czasu na zwiedzanie bo warto, tym bardziej, że tuż obok jest wspaniałe Muzeum Wisły.
- W tym roku wreszcie zaliczyłem wszystkie filie Muzeum Narodowego Rolnictwa i Przemysłu Spożywczego w Szreniawie – ostatnie z odwiedzonych filii, to Muzeum Łowiectwa i Myślistwa w Uzarzewie i Muzeum Pszczelarstwa w Swarzędzu. Wszystkie obiekty "Szreniawy" to dla mnie miejsca magiczne. Miejsca, gdzie oprócz zwiedzania można spędzić czas we wspaniałych parkach czy ogrodach, odpocząć po zwiedzaniu, zrelaksować się. Polecam te miejsca szczególnie na wiosnę, latem czy podczas złotej polskiej jesieni.
- Chorzów – i tu wspomnę o dwóch znaczkowych miejscach. Do tej pory Chorzów kojarzył mi się przede wszystkim z „zadymionym” Śląskiem. Czasem też wesołym miasteczkiem czy ZOO. Oczywiście od razu przepraszam wszystkich Ślązaków, a w szczególności tych z Chorzowa – mea culpa, o ja głupi niedouczony …. (w miejsce kropek wstawcie taki epitet, jaki chcecie). Górnośląski Park Etnograficzny, skradł po prostu me serce. Praktycznie w środku aglomeracji, ogromna przepiękna, czysta, pachnąca Polska wieś. Mógłbym tam siedzieć cały dzień i pewnie jeszcze byłoby mi mało. Drugi obiekt, to oddalone o mniej więcej trzy rzuty nieobciążony beretem od parku, Planetarium i Obserwatorium Astronomiczne w Chorzowie. Dla mnie piękny socrealistyczny budynek. Moim zdaniem, była to w czasach budowy obiektu, światowa klasa. Te miejsce zapamiętałem jednak szczególnie ze względu na osobę przewodnika. Niesamowity pasjonata. Mimo, że byłem jedynym gościem oprowadził mnie po całym obserwatorium. Dokładnie opisał działanie teleskopu, ogromnego słonecznego zegara. Opowiedział też o historii tego miejsca. Oczywiście – ja gaduła – wdałem się z nim w dość długą konwersację, co jak mniemam, wcale mu nie przeszkadzało. Cieszyłem się też, że pan ten wreszcie (jako jeden z niewielu) bardzo dobrze wypowiadał się o znaczkowych turystach. Fajnie było słyszeć miłe słowa, zamiast „… to pan też będzie zwiedzał? Panie inni tylko kupują znaczki, czasem nawet po dziesięć i idą dalej…”. Spotkanie z panem przewodnikiem zakończyło się dla mnie jeszcze jedną niespodzianką. Na koniec bowiem pan poprosił mnie, żebym poczekał, zniknął za jakimiś drzwiami i wrócił z książką wydaną zaraz po otwarciu obserwatorium. Pokazywał mi na zdjęciach jak bardzo zmieniło się otoczenie budynku, a potem książkę tę wręczył mi na pamiątkę. To było naprawdę bardzo miłe. Cieszę się z tej wizyty również dlatego, że już w tym roku rozpoczął się dwuletni generalny remont obiektu i przez ten cały czas nie będzie on niestety dostępny dla turystów.
Oprócz liczby znaczków, odwiedzonych miejsc, wielką radością są dla mnie dwa aspekty związane ze śmiertelną (śmiertelną, bo pewnie będzie trwać aż do śmierci, więc jak planuję – jeszcze długo) chorobą – znaczkozą. W rym roku, mój syn stracił chyba wszystkie przeciwciała i wirus w coraz większym stopniu zaczyna go opanowywać. Co mnie przekonało w tej diagnozie. Jest kilka, znanych wam pewnie symptomów, takich jak rejestracja na naszej stronie i nadanie numeru, zamówienie dla niego i na jego prośbę numerowanego identyfikatora, własnej pieczątki i innych gadżetów znaczkomaniaka. Jednak myślę, że „choroba” prawie całkowicie pokonała oporny czasem organizm nastolatka w październiku, kiedy to aktywnie uczestniczył w naszej całodniowej wycieczce podczas Ogólnopolskiego Spotkania Kolekcjonerów Znaczków Turystycznych – za co wszystkim uczestnikom bardzo dziękuje, bo to też wasza zasługa ?.
No właśnie! Doszedłem do kolejnego aspektu mojego zadowolenia – spotkania w Nowym Tomyślu. Często w swoich felietonach pisałem, że bardzo ważne jest dla mnie to, że dzięki znaczkom, mogę poznawać fajnych, ciekawych i tak samo jak ja - zwariowanych i pozytywnie zakręconych ludzi. Większość z uczestników znałem ze zdjęć, relacji czy komentarzy na znaczkowym fejsbukowym profilu, a w Nowym Tomyślu mogłem z wami spędzić mnóstwo czasu i poznać was osobiście. Tu muszę też szczególnie podziękować Andrzejowi z Pruszkowa, za komentarz pod moim felietonem o spotkaniu w Nowym Tomyślu, dlaczego szczególnie jemu? Bo przyznam, że ten wpis z lekka chwycił mnie za gardło.
Co było jeszcze dla mnie w kategorii - jest super? To, że Wielkopolska ma już przeszło 100 znaczków i ugruntowała swoje drugie miejsce w Polsce, zaraz po dolnośląskim (zaznaczam, że do czasu, prawda Boguś? – dla wyjaśnienia niezorientowanym – Boguś to wielkopolski znaczkowy maniak, który w tym temacie ma podobne do mojego zdanie).
W kategorii – jest super – mieści się rownież to, że udało mi się przekonać niektóre fajne miejsca, by posiadały swój własny znaczek. Z tym, że w tej beczce miodu, jest jednak łyżka dziegciu – odezwała się moja chorobliwa ambicja, ale też realizm i dlatego twierdzę, że mogłem więcej. Znaczy się konkluzja jest tylko jedna w 2019 roku, intensyfikuję działania i postaram się podwoić tę liczbę – takie moje postanowienie noworoczne i na pewno jest bardziej realne od tego, że schudnę… hi, hi, hi. Bardzo się również cieszę, że udało mi się „stworzyć” kilkoro nowych znaczkowych turystów. Tu szczególnie pozdrawiam moją koleżankę z podstawówki - Małgorzatę, która wraz ze swoją córką, zaczęła szaleć na znaczkowych trasach. Wyobraźcie sobie, że w jej przypadku wystarczyło kilka minut spotkania przed osiedlowym sklepem.
Wiecie dlaczego dziś mogę tak pisać? Dzielić się ze wszystkimi czytającymi swoim zadowoleniem? Bo kiedyś pewien pracownik miejskiego urzędu w Nowym Tomyślu, z pasją opowiedział mi o znaczkach… cholera, jak teraz sobie myślę, wtedy nastąpił pierwszy atak wirusa… Jeszcze w tym samym roku odwiedziłem Złoty Stok… i obecny tam gość sprzedał mi już więcej zarazków. Także idąc za moim przykładem (a pewnie i wy macie podobne wspomnienia) życzę wam wszystkim, byście w tym nowym 2019 roku, nieśli zarazę znaczkową po krańce naszego kraju i byście skutecznie zarazili kilka osób, co by nas było jeszcze więcej. Byście zdobyli jak najwięcej nowych znaczków, a przede wszystkim wrażeń, przygód, znajomości i wiedzy jakie są udziałem przy zbieraniu tych drewienek. Życzę wam też, by każdy z was stworzył nowe znaczkowe miejsce – zobaczycie jaka to wielka satysfakcja i przyjemność. Poza tym wtedy, spełniłoby się też jedno moje ciche życzenie – by w 2019 roku Polska zrzuciła z drugiego miejsca Słowację (z całym szacunkiem dla naszych kolegów ze Słowacji). Aha… jeszcze jedno życzenie sobie pozwolę zażyczyć… bym na znaczkowych szlakach spotykał was jak najwiecej i jak najczęściej.
Bobik