Z PAMIĘTNIKA BOBIKA

Gdzie dziś czytających przeniesie nasz felieton? Już to wyjawiam, ale zanim to zrobię, to muszę się pochwalić czymś co jest przepyszne - a jest takie, również dzięki mojej znaczkowej zarazie. Moja Pani nie raz piekła (jak to mówią w Wielkopolsce) słodkie. Szczególnie lubuje się (a mogę powiedzieć, że również specjalizuje) w plackach drożdżowych. Zawsze były dobre, ale… odkąd robi je z mąki, która przywożę z jednego ze znaczkowych miejsc (oczywiście chodzi o Młyn Siedlimowice), to placek ma szczególne właściwości – dostaje tak zwanych nóg, czyli zanim się człowiek zorientuje, to już go nie ma. Dorywa się do niego cała rodzina i chyba już niedługo w domu trzeba będzie walczyć o dostęp do brytfanki, albo zastawiać pułapki rodem z „Kevin sam w domu”, na podjadających łasuchów (zdjęcie, które umieszczam zostało wykonane po 5 minutach, od sygnału „ciasto ostygło można jeść”). Jak widzicie połowy blachy już ni ma… mniam!) .

Jednak ja mam z tym jeszcze inny problem. Mniej więcej rok temu postanowiłem „schuść”, bo problem zaczął być niemałej wagi (o czym niektórzy z Was naocznie się przekonali). Udało się, pożegnałem 40 kg! Z tym, że teraz, spróbuję kawałeczek tych opisywanych pyszności, a potem razem z psem wyję z żalu w kącie, czując tylko rozchodzące się po domu zapachy drożdżowego cudu w brytfance z siedlimowickiej mąki. Ja wyję, bo rozsądek mówi mi, żebym zacisnął zęby, a pies bo mu nikt nie chce dać. Oficjalna wersja jest taka, że to dla zdrowia psa, a ja po cichu myślę, że również dlatego, iż ci dwunożni mieszkańcy, chcą mieć więcej dla siebie. Sknery wielkopolskie jedne – cholercia!

A teraz już o mojej wizycie w znaczkowym miejscu. Są to dwa dość nowe znaczki. Konkretnie znaleźć je można na mapie Opolszczyzny – a jeszcze bardziej konkretnie - w mieście Kluczbork (879 Ratusz w Kluczborku, oraz 880 Muzeum im. Jana Dzierżona w Kluczborku). Wybrałem się tam w drodze na szkolenie, które miałem następnego dnia w Oleśnie (tak, właśnie tam, gdzie są też dwa znaczki – ma to również znaczenie dla opowieści, ale o tym za chwilę). Zacznijmy od miejsca, gdzie będzie mniej opisu, czyli ratusza. Naprawdę piękny budynek i mam wrażenie, że dość nietypowy. Z reguły ratusze, nawet jeśli są na planie prostokąta, to i tak są bliższe kwadratowi. W Kluczborku ratusz jest zdecydowanie wyyydłuuużony. Budynek mi się bardzo podoba. W podcieniach można w czasie upału odetchnąć od skwaru. Uwielbiam też w budowlach wieże, a kluczborski ratusz takową posiada, a jak ma zegar, to już w ogóle jestem zachwycony. Tym bardziej, że z wieży tej wygrywana jest sygnaturka. Fajnie jest usiąść i posłuchać tej kurantowej melodii. Warto też przejść się po rynku, zobaczyć inne kamienice, a szczególnie te przytulone do ratusza, bo są one częścią dawnego barokowego zespołu kamienic, które nazywano „Dwunastu apostołów”.

Po tych doznaniach udałem się do pobliskiego muzeum, które również umieszczone jest w pięknym budynku, który zarazem pełnił funkcję bramy miejskiej, która zwana była (i jest do dzisiaj) Krakowską. W muzeum spotkałem wreszcie panią dyrektor. Piszę, że spotkałem, bo znałem ją tylko telefonicznie. Skąd znajomość za pomocą łączy? A tu właśnie wrócę do tego co pisałem na początku felietonu, czyli miasta Olesna i tamtejszych znaczków. W Oleśnie jestem kilka razy w roku. Z reguły zajęcia kończą mi się około 17.00, więc z reguły o tej godzinie muzea w takich miejscowościach, a już na pewno samorządy są pozamykane na cztery spusty. Zostały więc spacery, podczas których stwierdziłem, że Olesno to miasto, które drzewiej musiało być ważnym ośrodkiem administracyjnym i bogatym miastem. Skąd te przypuszczenia? To akurat, każdy z nas, który jest w miarę wytrawnym turystą, z łatwością oceni – między innymi po zabytkach sakralnych i świeckich, układzie miasta czy cmentarzach. Pomyślałem – „kurde fajnie byłoby, gdyby były tu znaczki… ale jak je załatwić, kiedy już wszystko pozamykane? Jak to często bywa, okazało się, że to chyba prawda w tym przysłowiu ze szczęściem i głu…. No dobra inaczej myślącym. I ja takiego szczęśliwego zbiegu okoliczności doznałem.

Wieczorem w hotelu, w którym spałem, miała odbyć się uroczysta kolacja dla pracowników firmy, których szkoliłem. Ważne dla historii, było to, że był na tej kolacji prezes firmy, który w mieście jest raczej osobistością dość znaną. Kiedy już zjedliśmy, kiedy już poszły toasty, czyli troszku nadużyliśmy hotelowego barku, obok naszego stolika przeszedł mężczyzna i wszedł do wydzielonej sali, gdzie również odbywało się jakieś przyjęcie. Jednak, kiedy przechodził, dość wylewnie przywitał się z „moim” prezesem. Zaraz potem prezes pyta mnie:

- Wiesz kto to?

- No skąd?

- Nowy, stary burmistrz miasta. Ostatnio znów go wybrali, a to przyjęcie jest właśnie z tego powodu.

W pierwszej chwili, pomyślałem – No i dobrze. Jak jest dobry, to czemu nie. Z tym, że mnie to tak za bardzo nie obchodzi, bo… i tak zaraz stąd wyjadę… i tu nagle jak mnie coś przez ten głupi łeb nie walnie (oczywiście nie literalnie, a bardziej duchowo – pomyślałem sobie… zaraz, zaraz.. burmistrz? Mówią, że dobry! Że dba o miasto! Pewnie w takim razie chciałby, żeby do Olesna przyjeżdżało więcej turystów! No i wtedy „wsiadłem” na obecnego prezesa i nie odpuściłem, dopóki nie obiecał, że mnie owemu burmistrzowi przedstawi. Jak niektórzy pewnie wiedzą, mam coś z rosomaka, czyli że potrafię być upierdliwy i dążyć do celu, więc jeszcze tego wieczora, zostałem włodarzowi Olesna przedstawiony. Umówiłem się z nim na rozmowę telefoniczną i po jakimś czasie powstały dwa znaczki w tym mieście, o czym pewnie wszyscy wiecie. A co ta historia ma do znaczków w Kluczborku? Już tłumaczę. Kiedy rozmawiałem z panią dyrektor Muzeum w Oleśnie, po jakimś miesiącu od wprowadzenia znaczków, miedzy innymi po to, żeby powiedzieć sakramentalne już zdanie „… a nie mówiłem…” (zdanie to mowię, wtedy, kiedy na etapie przekonywania do znaczków ludzie decyzyjni, nie do końca mi wierzą, że taki kawałek drewna spowoduje przyjazd turystów). I kiedy pani dyrektor przyznała mi ze śmiechem, to że miałem rację – ja od razu ją „zaatakowałem”, żeby koniecznie przekonała swoich kolegów po fachu w innych miastach, że warto przekonać się do znaczków.

Tak właśnie, w telefoniczny sposób poznałem panią dyrektor muzeum w Kluczborku. Niesamowicie sympatyczna kobieta (dyrektor z Olesna również), która długo się nie opierała przed znaczkozą. Wyśmienicie mi się z nią zawsze rozmawiało, więc teraz możecie już zrozumieć, czemu tak było ważne osobiste spotkanie z tą osobą. Możecie oczywiście, zapytać po cholerę ten Bobik o tym w ogóle pisze? Chwali się czy żali? Nie moi drodzy. Piszę o tym po to, bo uważam, iż dzięki naszym kontaktom, znajomościom, rożnym sytuacjom możemy w niesamowity sposób rozszerzać ideę znaczków turystycznych. Na liście polskich zdobywców Znaczków Kolekcjonerskich jest obecnie 282 kolekcjonerów. Wyobraźcie sobie, że każda z tych osób doprowadzi do zrobienia w roku JEDNEGO znaczka! Co roku mielibyśmy mniej więcej od 400 do 500 nowych znaczków! Tylko ciekawe czy byłby ktoś, kto dałby radę je wszystkie zdobyć.

No ale wracamy do samego muzeum im. Jana Dierżona. Kompletnie nie wiedziałem, kim był ów patron muzeum, więc moje wielkie zdziwienie pojawiło się po raz pierwszy, kiedy okazało się, że był księdzem. No ale co mają, do cholery ule (których dużo w muzeum) do jakiegoś księdza? A mają i to bardzo, ale to bardzo dużo. Bo Jan Dzierżon był naukowcem, pszczelarzem, prekursorem nowoczesnych sposobów hodowli pszczół i produkcji tego, dzięki czemu, wszystkim Puchatkom pojawia się na mordkach szeroki uśmiech. Oglądaliście kiedyś znaną polską komedię „Seksmisja”? Pewnie tak. A kto z Was pamięta słowo tam użyte, które brzmi PARTONOGENEZA, a oznaczało dzieworództwo? Pamiętacie? Ja tak, ale teraz wiem na ten temat więcej. Co więcej, wiem jak się to łączy z księdzem Janem Dzierżonem. Chcecie wiedzieć jak? Proszę bardzo – należy po ogłoszeniu wolności wsiąść w auto, lub jakikolwiek środek „masowego rażenia”, który podąża w stronę Kluczborka i przekonać się o tym na własne oczęta, a warto bo zbiory bardzo ciekawe. Czyli, wiem ale nie powiem. W Muzeum jest też wyeksponowany kawałek ratusza, czyli mechanizm starego zegara z wieży ratuszowej. Z reguły takich cymesików się nie widzi, bo są głęboko schowane w wieżach. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie (niestety chyba czasowa) wystawa szopek bożonarodzeniowych zebranych w różnych częściach świata. Jak pomyślimy szopka, to co mamy przed oczyma? Kraków, festiwal szopek, osiołka, dzieciątko blondynek w drewnianej kołysce obłożone siankiem itd., itd. Do czasu wizyty w Kluczborku, nie zastanawiałem się nad tym, jakie wyobrażenia mają o szopkach na przykład chrześcijanie w Afryce, Azji czy innych odległych zakątkach globu. Czy w takiej Afryce Jezusek to również jasny blondynek? Wszystko się wyjaśniło w czasie oglądania wystawy. Mówię Wam - coś niesamowitego. Szopki w tykwach, szopki z mahoniu, metalu i innych egzotycznych materiałów. Najbardziej podobały mi się te z Kenii i Etiopii. Po prostu cudeńka, co możecie zobaczyć na zamieszczonych zdjęciach. No i oczywiście Jezusek jest czorny i to z afro na głowie . Nie wiem, czy uda się Wam zobaczyć tę wystawę (zabijcie, ale nie pamietam czy była stała, czy czasowa), ale jeśli nie, to zdecydowanie macie czego żałować.

Kiedyś, kiedyś byłem w Kluczborku, ale raczej był to pobyt krótki i przypadkowy… tak zwanym przejazdem. Czy zamierzałem tam przyjechać? Zdecydowanie nie miałem takich planów. Zmieniło się to dzięki turystycznym znaczkom. Po raz kolejny okazało się, że ZCC, czyli znaczki czynią cuda . Po raz kolejny przekonałem się, że warto, że niekoniecznie trzeba jechać pod piramidy do Kairu, żeby zobaczyć coś ciekawego, niesamowitego, pięknego. Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że kilka lat temu pewien urzędnik pracujący w dziale promocji mojego miasta, opowiedział mi o… czymś fajnym dla miast i punktów turystycznych, o fajnej turystycznej zabawie dla turystów. Wtedy kiwałem ze zrozumieniem głową, nawet wykazałem się ciekawością, ale… troszkę kiwałem głową na ten entuzjazm urzędnika z działu promocji. Teraz jestem znaczkowym świrem, który wszędzie gdzie się da ZARAŻA wirusem ZNACZKOZY POSPOLITEJ i żadna szczepionka na to nie pomoże! Trzymajcie się i mam nadzieję, że już niedługo – do zobaczenia na znaczkowym szlaku.

Bobik