Kilka tygodni temu, oglądając telewizor (włączony), a w nim wiadomości ze znanej stacji informującej Polaków o stanie kraju i świata – patrzyłem na doniesienia z dalekich Chin. Kiwałem głową z dezaprobatą, pytając w myślach „co tam się u nich znowu dzieje?”. Niestety, jak już wszyscy wiemy, już nie tylko u nich. Wirus z jednym z królewskich atrybutów w nazwie, dotarł do Europy i to szybciej niż polskie Pendolino – No dobra, może zły przykład, Pendolino nie jest u nas takie szybkie – niech będzie jak francuskie TGV! .
Jedyne pocieszenie, że my Polacy okazujemy się narodem w miarę zdyscyplinowanym i stosujemy się do zaleceń, które mają ograniczyć pandemię i szybciej sobie z nią poradzić. Jednak, jak wiecie, niestety wiąże się to z siedzeniem w domu na tej części ciała, która zaczyna się tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. Najgorsze jest to, że nam, którzy na stałe są zarażeni innym, o wiele przyjemniejszym wirusem – znaczkozą – trudno usiedzieć na tym elemencie ciała, bo ciągnie nas na znaczkową trasę. Niestety wyjścia nie ma. Siedzimy na du… i już! Tylko co robić z tym nadmiarem czasu? Oto kilka propozycji z puli bobikowej walki z nudą.
Po pierwsze - można zrobić porządek w znaczkowej kolekcji. Ja rzuciłem się na zbiory z werwą godną przynajmniej rosomaka (podobno zwierzę bardzo energiczne i upierdliwe w dążeniu do celu). Po dwóch dniach znaczki były poukładane, spis pouzupełniany, tako samo aplikacja, kupony na znaczki kolekcjonerskie wypełnione, przygotowane do wysyłki (przy okazji, brawa dla centrali za decyzje o zawieszeniu wysyłek pocztą) – i co? …. znów nuda, panie nuda.
W takim razie po drugie – można zaplanować kolejne wycieczki, na czas kiedy ta zaraza pójdzie w diabły. Tym bardziej, że w tym roku nowych znaczków przybywa z prędkością iście kosmiczną. Planowanie zajęło mi jeden dzień. Fajnie, ale niestety w tym przypadku był efekt uboczny. Wzmogła się jeszcze większa tęsknota za znaczkową podróżą… ech i znów… nuda i to jeszcze z wkurzeniem.
Tak właśnie miałem i dlatego zacząłem wprowadzać kolejny pomysł, czyli po trzecie. Kochani, mam wrażenie, że sporo z naszej braci nie docenia, potężnej pracy centrali ZT i sporej grupy społeczników. Nie doceniamy, być może nie dlatego, że olewamy, ale może dlatego, że o tym aspekcie po prostu, często zapominamy. Już wiecie o co chodzi? Jeśli się jeszcze nie domyśliliście, to już wyjawiam. Chodzi o pewna małą część naklejki dołączonej do znaczka. Tę cześć na której widoczne są dziwne plamki, kropki. Tak, tak… chodzi właśnie o kod QR i audiobedekera.
Powiedzcie, ale tak szczerze, czy macie odsłuchane wszystkie nagrania, dołączone do znaczków, które macie w swojej kolekcji? Jeśli są tacy, to serdecznie gratuluje. Ja, chociaż w jakiś sposób jestem w to zaangażowany, to wszystkich jeszcze nie odsłuchałem i nie dlatego, iż zapominam, że istnieją… o nie, nie… nie o to chodzi. Ja zapominam, że sobie obiecałem, że „potem odsłucham”. Wstyd przyznać, ale tak jest. Z tym, że właśnie w tym czasie zacząłem nadrabiać zaległości w tym temacie. Ludziska…. Mowię Wam – naprawdę warto. Nie dość, że można dowiedzieć się ciekawych, często nietuzinkowych rzeczy o miejscach, które zwiedzaliśmy, to jeszcze dzięki audiobedekerom i przy małej pomocy wyobraźni, możemy (przynajmniej w marzeniach), ponownie przenieść się w te miejsca. Poza tym niejednokrotnie są to naprawdę majstersztyki piszących, czytających i składającego to wszystko do tak zwanej kupy. Właśnie wpadłem na pomysł, abyśmy zrobili sobie może wybór najfajniejszego nagrania. Co Wy na to?
Poza tym odsłuchiwanie nagrań, to „praca” na przynajmniej kilka dni… co w przypadku naszej nudy, z pewnością ma znaczenie. Jednak, jak już skończymy odsłuchiwanie, albo jak się „przesycimy” i zwyczajnie się nimi „zatkamy” i będziemy mieli po kokardkę tych audionagrań, wtedy proponuje…
Po czwarte, czyli podziałajmy by wspomóc muzea i inne znaczkowe miejsca. W jaki sposób? Bardzo, ale to bardzo prosto – wystarczy trochę „pochodzić w sieci facebookowej”, po tych miejscach i poklikać „lubię to!”, poudostępniać ich posty, dodać trochę fajnych, pozytywnych komentarzy. Naprawdę to może pomóc tym turystycznym miejscom. Bo po przymusowej przerwie w działalności, z pewnością miejsca te chciałyby, by jak najwięcej osób zawitało w ich progi, a im lepiej zareklamujemy te miejsca, tym więcej osób tam przyjedzie. Poza tym, ludziom pracującym w tych miejscach (a często są to niesamowici pasjonaci), będzie po prostu cholernie miło, że w tym złym czasie - pamiętamy o nich. Warto? Myślę, że… z pewnością albo jak mówi tekst piosenki drzewiej śpiewanej przy harcerskich ogniskach „… chyba, może na pewno…”.
No dobrze, ale… oprócz klikania, udostępniania, komentowania jest jeszcze jedna, świetna metoda, która na dodatek wyśmienicie zabija (niestety nie wirusa) nudę… czyli, po piąte – dzielić się ze wszystkimi znaczkowcami i przyszłymi znaczkowcami naszą ideą. Pokazywać w sieci zdjęcia, pisać relacje, po prostu opowiadać o tym co się dzięki znaczkom zobaczyło, przeżyło, poznało itd., itd. Robimy to często, spotykając naszych znajomych czy rodzinę. Teraz zróbmy to za pomocą internetu, a plusem tego kanału komunikacji, będzie dotarcie z taką wiadomością do większej liczby osób.
Wiem, że są wsród naszej braci, znaczkomaniacy, którzy robią już to – co więcej robią to od dawna, bez względu na przymusowy „wirusowy areszt domowy”. Właśnie, również dlatego postanowiłem napisać dwunasty odcinek „Z pamiętnika Bobika” - czemu tak? Bo lubię? Bo wiem, że są koleżanki i koledzy, którzy lubią czytać te felietony (przynajmniej tak mówią i mam nadzieję, że nie tylko z powodu szeroko pojętej kurtuazji).
c.d.n.
Bobik