Pasja zaatakowała znienacka – czyli wprowadzenie do charakterystyki bohatera

Dość dużo jeżdżę po Polsce - taka praca. Nie narzekam - lubię to - do tego stopnia, że jak za długo siedzę w domu, to zaczyna mnie po prostu nosić. Z reguły muszę być na wyznaczonym miejscu wieczorem przed wyznaczonym terminem. Jak już pisałem, dłuższy pobyt w domu włącza mi tak zwanego "szwendacza", często wyjeżdżam już rano, planując po drodze zwiedzanie. Były dwa warianty zadowalania "szwendacza". Pierwszy zaplanowany z mapą w ręku (a raczej w komputerze), drugi na zasadzie - zobaczymy co będzie po drodze. Obydwa sposoby były na swój sposób ekscytujące, jednak jak się często później okazywało (najczęściej przypadkiem) omijałem wspaniałe miejsca - czasem zaledwie o kilka kilometrów.

czIfot1
 Jeden z "kluczyków", o których nieco później

Oczywiście można by przed wyjazdem poszperać i poszukać wiadomości na różnych portalach, ale tu zawsze włączało się moje lenistwo. Gdyby tak to wszystko było na jednej stronie... Poza tym jeżdżąc miałem pewną przypadłość. Polegała ona na tym, że z każdego z odwiedzanych przeze mnie miejsc, kupowałem jakąś pamiątkę. Niestety zaczęło brakować miejsca na coraz to nowe kubki, figurki i inne dziwne przedmioty, a i na lodówce nie było już miejsca na okolicznościowe magnesy. Pewnego dnia nawet się zacząłem zastanawiać, po co to wszystko kupuję, niestety wtedy odpowiedzi od mojego wewnętrznego ja, nie otrzymałem. Odpowiedź przyszła przypadkiem. W miejscowości w której mieszkam w Gminnym Ośrodku Informacji dowiedziałem się o idei znaczka turystycznego - tak właśnie - dowiedziałem się nie o samym znaczku, który miał u nas również zaistnieć, a o jego idei. Przypomniałem sobie wtedy moje szczeniackie lata, gdy w czasach harcerstwa i turystyki jak szalony zbierałem pieczątki do książeczki PTTK. Przypomniałem sobie jaką radością napawało mnie zdobywanie nowych świadectw pobytu w jakimś miejscu. Co ważne, łączyło się to z poznawaniem naszego niesamowicie pięknego kraju i pozytywnie zakręconych ludzi. Byłem przekonany, że te czasy dawno minęły. Idea znaczka turystycznego zmieniła to zdanie. Teraz wyznaczam sobie trasy na podstawie znanego wam wszystkim linku "MAPA ZNACZKÓW TURYSTYCZNYCH". Jestem częstym gościem strony. Staram się czytać nowe doniesienia, relacje ze spotkań, na których niestety nie bywam, bo czasu brak :(. Jednak tego czego mi na stronie brakuje, to relacji zbieraczy z odwiedzanych miejsc. Nie suchych doniesień w stylu "był znaczek", tylko swoistych opowiadań o miejscach, a przede wszystkim ludziach których poznaje się dzięki małemu drewnianemu krążkowi. Postanowiłem nie czekać na takie relacje, tylko sam je tworzyć. Czy słusznie czy nie, ocenią czytający no i pierwszy recenzent - sprawca rozwoju polskiego znaczka - Zbyszek, którego we wrześniu (to osobna historia) miałem przyjemność poznać. Od razu zaznaczam, że jestem początkującym "zbieraczem" miejsc znaczkowych, mam ich zaledwie około czterdziestu sztuk, ale z tego powodu mam też trochę "świeższe" spojrzenie na sprawę polskiego stampa.

Diabeł w Łęczycy

Dziś jechałem z okolic Poznania do stolycy naszego kraju. Mój wybór to trzy znaczki w Łęczycy i najbliższej okolicy tego "szatańskiego" miasta. Pierwszym celem - wizyta na zamku diabła Boruty. Miejsce mi znane i moim zdaniem bardzo ciekawe. Szczególnie polecam czas kiedy w lecie odbywają się turnieje i pokazy rycerskie na zamkowym dziedzińcu. Smaczku dodają stragany rozstawione na podzamczu na których sprzedają piękne ludowe rękodzieło. Naprawdę niewiele trzeba wyobraźni, by przenieść się za jej pomocą w czasy średniowiecza. Naładowany takimi pozytywnymi wspomnieniami ruszyłem z parkingu na rynku brukowaną drogą wiodącą do zamkowej bramy. Mimo dość paskudnej pogody dziedziniec zamku wypełniony był gwarem szkolnej wycieczki (znów włączyły się wspomnienia). Skierowałem się na piętro zamku, gdzie mieści się kasa muzeum. Grzecznie się przywitałem i równie grzecznie spytałem o możliwość zakupienia znaczka turystycznego. W odpowiedzi usłyszałem dość ostro wypowiedziane słowa od zasiadającej tam jednej z pań:

- Nie ma!

Znów grzecznie zapytałem wyrażając nieukrywany żal.

- Czemu ?

- Bo nie ma ?

- Ale co się stało, że nie ma ?

- Skończyły się i jeszcze nie zamówiliśmy!

To nawet normalne, gdyby nie ton, a mogę nawet powiedzieć opryskliwość mojej rozmówczyni. Poza tym jak się potem okazało, zamek podobno nie jest zbyt zainteresowany sprzedażą znaczka. Dlaczego? Bo to podobno się nie opłaca! Niestety ludzie często nie rozumieją idei znaczka. Zarządzający "miejscami" nie rozumieją, że korzyść nie ma przychodzić ze sprzedaży tego kawałka drewna. Faktyczny zysk (finansowy), jest z tego, że kupujący znaczek, zakupi również bilet, pamiątkę, książkę. Najgorsze jest jednak to, że często przecież państwowe instytucje, nie przykładają znaczenia do zysku intelektualnego czy kulturowego, a do tego są przecież powołane. Czasem mam wrażenie, że "wynajęci przez nas ludzie" (bo przecież wszyscy na to łożymy) traktują te obiekty jak prywatne folwarki, a ludzie którzy przyjeżdżają po prostu im przeszkadzają. Znając i mam nadzieję rozumiejąc ideę znaczka, staram się będąc w jakimś obiekcie kupić bilet i odwiedzić obiekt, a nie tylko kasę. Nawet jeśli miejsce jest mi już znane. Są tylko nieliczne przypadki, kiedy tak nie robię, ale nie wynika to tym razem z lenistwa czy niechęci, tylko na przykład z braku czasu. Na pewno jednak nie pozwalam sobie na zakup znaczka, kiedy miejsca kompletnie nie znam. Jednak w takiej sytuacji w jakiej znalazłem się w Łęczycy - po prostu odwróciłem się na pięcie i wyszedłem, nie pozostawiając złamanego grosza. Wyjeżdżając w stronę Tumu pomyślałem sobie, iż mam nadzieję że będę miał mało okazji do opisywania "czarnej strony mocy", wynikającej niestety z czystej niewiedzy i braku chęci zrozumienia tego, po co jest znaczek.

cz1fot2
 Zagroda w Łęczycy

Następnym przystankiem miał być skansen "Łęczycka zagroda chłopska w Kwiatkówku". Jest ona dosłownie kilkaset metrów przed kolegiatą w Tumie, czyli następnym miejscem znaczkowym, a o około trzy kilometry od zamku w Łęczycy. Małe trzy kilometry, ale chyba tam jest jakaś niewidzialna granica. Już tłumaczę o co mi chodzi. Z drogi widać było zabudowania skansenu, skręciłem więc podjeżdżając pod drewniany szlaban i udałem się w stronę pierwszej chaty, gdzie zauważyłem istotę ludzką. Istota ta okazała się panem z ochrony, a na moje pytanie czy skansen jest czynny usłyszałem od owej:

- Oczywiście, zapraszam pana, to z drugiej strony budynku jest kasa, proszę bardzo, tędy.

Po niedawnych zamkowych doświadczeniach - miła odmiana. Jak się okazało było to tylko preludium. W drzwiach kasy przywitała mnie pani, która sprzedała i bilet i znaczek, a w naprawdę fajny sposób opowiedziała mi na co zwrócić szczególną uwagę, zresztą w swej opowieści nie ograniczyła się do samego skansenu, mówiąc też szerzej o okolicy. Mordę miałem już naprawdę uśmiechniętą, ale okazało się, że do tego "grymasu" będę miał zaraz więcej powodów. Kiedy zacząłem zwiedzać pojawił się nagle niezwykle sympatyczny pan z charakterystyczną bródką. Opowiadał, pokazywał i robił to wszystko ciekawie, a ja sam czułem, że jestem dla niego ważnym gościem - jak pewnie każdy, który tam zawita. Co warto szczególnie zobaczyć w skansenie? Przede wszystkim, moim zdaniem, unikatowy dwustuletni wiatrak typu koźlarz, który podobno do roku 1956 normalnie działał, jako młyn. Co więcej wiatrak ten jest w pełni kompletny i w pełni sprawny. Tam w Kwiatkówku potrafią mleć w tym wiatraku ziarno na mąkę! Ważnym jest, że do wnętrza koźlarza można wejść i zobaczyć na własne ślepia istniejący mechanizm.

cz1fot3
 Mechanizm wciąż działającego wiatraka

Pan o którym pisałem, dalej ciekawie opowiadając, odprowadził mnie, aż do samochodu. Zapytałem go co myśli o znaczkach turystycznych. Co usłyszałem? Jedno krótkie zdanie "Wyśmienity pomysł, dużo ludzi dzięki znaczkowi odkryło to miejsce". Kiedy kilka minut wcześniej wdrapałem się na "piętro" wiatraka z balkoniku widziałem po prawej stronie mury zamku w Łęczycy - tak blisko - a jak daleko! Z lewej widać było wyniosłą sylwetkę kolegiaty w Tumie, wtedy pomyślałem, co spotka mnie tam. Nie zastanawiałem się długo nad tym faktem i po pożegnaniu z miłym przewodnikiem po skansenie, udałem się do kolegiaty, która moim zdaniem jest najpiękniejszym romańskim zabytkiem w Polsce. Jak dojechałem okazało się, że na miejscu, kościół zwiedza ta sama wycieczka, która była w Łęczycy. Nie musiałem więc szukać księdza, by udostępnił kościół do zwiedzania (jest to czynny obiekt sakralny), no i oczywiście sprzedał znaczek. Przy okazji - jak tam kiedyś będziecie zwróćcie uwagę na "kluczyki", którymi otwierany jest kościół. Okazało się, że proboszczem jest tam nowy ksiądz, który trafił do parafii trzy miesiące temu i praktycznie od razu postanowił, że kolegiata będzie znaczkowym miejscem na mapie Polski. Bardzo ciekawy człowiek. Przeprowadziliśmy rozmowę o św. Wojciechu, próbując wymienić się domysłami historyków na temat, czy Wojciech był osobiście w Tumie. Ksiądz twierdził, że tak i miał naprawdę fajne argumenty, a nawet opowiedział mi o swoich studiach na temat czasu w jakim ta historyczna postać mogła przebywać w tumskim opactwie. Chylę czoła przed wiedzą historyczną tego człowieka.

Czasem na szlaku spotkać można ...

cz1fot4
 Wnętrze romańskiej kolegiaty

Musiałem poczekać, na zakończenie wizyty wspomnianej wycieczki, bo akurat w samym kościele znaczki się skończyły i musieliśmy przejść do parafii. Wychodząc z kościoła napotkaliśmy panią, która zwróciła się do księdza mnie więcej takim tekstem "Chciałam zapytać, gdzie mogę dostać znaczek turystyczny". To była dla mnie historyczna chwila, po raz pierwszy w terenie spotkałem znaczkowego zbieracza, a raczej zbieraczy bo Pani Beata z Przemyśla, pasję dzieli ze swoim mężem. Okazało się zresztą, że to już znaczkowe stare wygi ze zbiorem ponad 270 znaczków. Po zakupie znaczków i pożegnaniem się z miłym księdzem (co nie zawsze w znaczkowym sakralnych miejscach jest normą - ale o tym w innym odcinku mojej opowieści), chwilę porozmawiałem ze "stampmenami" z pięknego Przemyśla. Zamierzam w jednym z następnych odcinków opisać jedno szczególne miejsce znaczkowe. Szczególne, aczkolwiek wiem, że dla niektórych mocno kontrowersyjne. Dlatego też skorzystałem z okazji i zapytałem, co myślą o tym miejscu, a szczególnie o człowieku zarządzającym tym miejscem. Bardzo się ucieszyłem, że myślą tak samo jak ja! Czyli, że warto napisać o tym fakcie i trochę obronić człowieka, na którego podobno narzekają niektórzy zbieracze znaczków - ale co to za miejsce i człowiek niech na razie będzie dla czytających niespodzianką.

Trzy znaczki, trzy miejsca, jeden region, a tak różni ludzie. Mimo wszystko to był następny fajny dzień mojego życia. Dzień w którym poznałem nowe miejsce, w którym odwiedziłem znane już mi, ale piękne obiekty, a przede wszystkim dzień w którym poznałem nowych, pozytywnie zakręconych ludzi. I to wszystko dzięki małemu drewnianemu krążkowi za jedyne siedem złociszy polskich.

Bobik