Zakończenie ferii na znaczkowym szlaku
Od naszej ostatniej wycieczki, która odbyła się w połowie listopada na południe Lubuskiego, minęło już sporo czasu. Główną przeszkodą w realizacji kolejnej wyprawy była nie tylko szkoła „juniora”, ale także wiele innych czynników, takich jak moja praca no i Święta Bożego Narodzenia i przygotowania do nich. Zatem, oprócz zakupu Znaczka Noworocznego nic się w sprawach znaczkowych nie poruszyło do przodu. Ponadto sam „junior” odczuwał w grudniu dolegliwość nieznośną i bardzo męczącą w swej naturze zwaną zapalenie migdałów, którą gdzieś tam wyszperał w szkole i przytachał do domu. Jak co roku (to już tradycja) poprawił w Wigilię przeziębieniem. Byliśmy ze „ślubną” przygotowani na taka ewentualność i już przed świętami zaopatrzyliśmy się w różne specyfiki w osiedlowej aptece.
Ulubiony model w skali dziecięcej |
Pogoda nie rozpieszczała, toteż po krótkim zebraniu podjęliśmy decyzję, że skoro w drugiej połowie stycznia „junior” rozpoczyna ferie zimowe, więc będzie okazja do wycieczki. Zaplanowaliśmy Poznań i jego muzea. A ponieważ należę do Klubu Zdobywców Korony Gór Polski, a także Klubu Znawców Polskich Pomników Historii postanowiłem, że zwiedzimy także Historyczny Zespół Miasta, który jest jednocześnie Polskim Pomnikiem Historii. Niestety nieszczęścia lubią chodzić parami, a wszystko, co piękne, szybko się kończy lub jak kto woli – planowane nieudane. Tuż przed feriami zmieniono mi w pracy nie tylko stanowisko, ale i czas pracy na bardziej „elastyczny” – od rana do jak długo będzie potrzeba, – co przeważnie kończyło się wieczorem. „Junior” pierwszą część ferii spędził, więc odświeżając kontakty u Babci, raz jednej, a raz drugiej, drugi tydzień żona wzięła zaległy urlop.
Czasem w zbieraniu znaczków pomaga mama :-) |
Aby syn nie miał do końca „skopanych” ferii ostatni weekend stycznia zrobiłem sobie wolny i już w piątek planowaliśmy wyjazd. Niestety niektóre muzea w Poznaniu zamknięte, więc wybraliśmy Wolsztyn, Porażyn i Nowy Tomyśl. Wyjazd w sobotę. Najpierw śniadanie, kawa, spakowaliśmy obowiązkowo Dziennik Kolekcjonera, nasze świeżo zrobione pieczątki, kronikę „juniora”, w której miał jeszcze wpisy i pieczątki z wakacji i pieniądze, które ostatnio zapomnieliśmy. Jednakże i tym razem nie ustrzegliśmy się sklerozy. Teraz padło na aparat fotograficzny, o którym oczywiście zapomnieliśmy. Musiał wystarczyć nam smartfon więc zdjęcia nie są super jakości. Podróż do Wolsztyna minęła miło i szybko dzięki wspaniałej myśli technicznej naszego rządu – drodze S3, na którą dostaliśmy się z Kostrzyna nad Odrą dojeżdżając do Skwierzyny. Zjechaliśmy z niej koło Sulechowa. Parowozownie łatwo znaleźć, są drogowskazy, dalej wzdłuż torów. Zwiedzających naliczyliśmy kilka osób, może dlatego, że pogoda nie rozpieszcza. Jest zimno i wietrznie. Na początek kupujemy bilety, znaczek i bierzemy pieczątki. Naszych nie mamy gdzie „przybić”. Parowozy mają swój urok. U nas w Kostrzynie stoi jeden, trochę już zaniedbany i trzeba by było go odnowić. W jego degradacje wkład swój włożyli także niektórzy „jubilerzy” metali szlachetnych zwani potocznie złomiarzami. W parowozowni w powietrzu czuć oliwę, smar i węgiel. Sam pamiętam, jak będąc młodym smykiem specjalnie stałem na wiadukcie, a gdy pod nim przejeżdżał parowóz cały ten dym z komina szedł na mnie. Czasami maszynista specjalnie wypuszczał go więcej. Patrząc na te kolosy ogarnął mnie sentyment i właśnie te wspomnienia, a przecież pamiętamy przeważnie to co chcemy i co było dla nas ważne. Jest weekend więc budynek, gdzie mieści się muzeum i noclegownia jest zamknięty. Zwiedzając, czytam „moim” opis najciekawszych eksponatów z otrzymanej ulotki - przewodnika. Wchodzimy do parowozu Tkt 48-143, który stoi przy dyspozytorni. Pamiątkowe zdjęcia, zwiedzanie parowozów po drugiej stronie torów i ruszamy w dalszą drogę do Porażyna. Jak zawsze prowadzi nas nieodzowna w tych sprawach nawigacja.
Porażyn i zabytkowy pałac |
Aby dojechać do pałacu w Porażynie od Nowego Tomyśla należy z drogi głównej zjechać na lewo kawałek za przejazdem kolejowym i miejscem Porażyn Dworzec czy coś takiego. W każdym razie po lewej stronie drogi jest duża tablica reklamowa. Gdy przejeżdżamy przez tory i kierujemy się w stronę pałacu w oddali widzimy piękny zabytkowy samochód, który przecina drogę i wjeżdża w las. Prawdopodobnie to IFA F8 lub Citroen BL11 w kolorze czarnym z brązowymi bokami. Później dowiadujemy się od Pani z recepcji, że to auto często tam bywa. Może komuś z turystów uda się jeszcze go spotkać. Okolica pałacu piękna, mnóstwo drzew pomników przyrody. Pałac można zwiedzać, oprowadza Pani z ośrodka. Górna kondygnacja jest niedostępna do zwiedzania – są to pokoje do wynajęcia, na dole zwiedzamy tylko sale, w których tak naprawdę nie ma zabytków. Trochę poroży, wypchany łeb dzika i jelenia, borsuki i ptaki. Odbywają się tam raczej wesela i konferencje. Budynek ma raczej wartość historyczną, choć samo miejsce jest dobre do odpoczynku dla osób szukających ciszy i spokoju. Mamy ochotę na kawę lecz pobliska kawiarnia jeszcze zamknięta. Kawałek dalej za kawiarnią miniaturowy plac zabaw i miejsce na ognisko. Junior testuje plac zabaw, żona zaś postanawia wykorzystać okazję i wypala „filtrowaną” fajkę pokoju z okolicą. Ja nie dotrzymuje jej towarzystwa. Wraz z noworocznym postanowieniem rzuciłem tą przypadłość na rzecz wzmocnienia walki z tym „złym cholesterolem”. Szału nie ma, cieszy się syn, żona i portfel, zwiększyła się częstotliwość picia melisy.
Gigant w Nowym Tomyślu |
Dalej jedziemy do Nowego Tomyśla. Do Muzeum Wikliniarstwa i Chmielarstwa trafiamy szybko. Parking na piasku pusty, podobnie jak w Muzeum, gdzie docieramy przez Wigloo, coś na wzór igloo tylko że z wikliny. Wejście dzisiaj gratis, zwiedzamy wystawę narzędzi na dole i piętro. Później przenosimy się do budynku stodoły na dalsze zwiedzanie. Są eksponaty nawet z konkursu z lat ubiegłych, także twórców z całego świata. Siedziska, kanapy, lampy, fotele, mnóstwo koszy i różnych drobiazgów. Wspaniale prezentuje się z wikliny bluszcz na budynku stodoły. Junior na końcu otrzymuje prospekty i gazetki. Widać jego podekscytowanie i szczęście podczas całej wycieczki, choć od razu odnoszę wrażenie, że tu mu się najlepiej podoba. Pani, która nas oprowadza, podobnie jak w Porażynie, jest uśmiechnięta i odpowiada na pytania sama tez opowiadając. Nie pogania w zwiedzaniu. Interesuje się nawet skąd jesteśmy i czy przejazdem. Po zwiedzeniu jedziemy do centrum zobaczyć kosz gigant. Choć wiemy ze strony internetowej, że Gminny Punkt Info jest w weekend zamknięty, postanawiamy sami sprawdzić. Niestety, całujemy klamkę. Dlaczego w tym kraju jak ludzie mają weekend wolny, to punkty informacji turystycznej są przeważnie zamknięte? Przecież nie wszyscy pracują w weekendy. Ja tylko w trzy w miesiącu. Za to parking płatny w weekend jest gratis. Robimy zdjęcia, „junior” to ma nawet kilka i z pełnym przekonaniem stwierdza, ze kosz wygląda jak łódź lub arka. Jest coraz zimniej wiec wracamy. Znów z tarczą i znów jeden znaczek do zamówienia u Zbysia. Mam nadzieję, ze się nie obrazi za to zdrobnienie. Szybko dojeżdżamy do A2 (płatnej oczywiście) i tu do popisu ma „córka teściowej”. Po wjeździe za bramki swobodnie usadawia się na kanapie z tyłu obok „juniora” i zaczyna „zapuszczać żurawia”. Ja przyśpieszam a ona „żurawia na prędkościomierz”. Nawet na autostradzie nie pozwala jechać nie blokując innych użytkowników. Jednak nie jest wtajemniczona w umowę jaką kiedyś zawarłem z naszym modeo zaraz po zakupie…on się nie psuje a ja go nie nadwyrężam.
Po drodze jadłodajnia znana z TV. Jesteśmy już głodni więc zajeżdżamy. Dzięki kuponom zniżkowym zdobytym na miejscu mamy taniej. McDonalds to jedno z ulubionych miejsc syna. Junior jest już pewny: pierwsze miejsce – Nowy Tomyśl a Wolsztyn i Porażyn ma drugie. Jednakże w poniedziałek, gdy w szkole na lekcjach miał narysować, gdzie i jak spędził ferie, to narysował parowóz. Ulotki, gazetki i pieczątki także pokazał w szkole Pani, a ta z kolei reszcie dzieci. Tak więc skorzystał nie tylko „junior” ale także i inne dzieci dzięki m.in. Znaczkom Turystycznym.
Justyna, Damian i Artur