Dokładnie 10 lat temu z mężem (wtedy jeszcze kolegą) zakochaliśmy się w polskich górach. Prawie każdy nasz urlop spędzaliśmy w Tatrach, później doszły do tego Karkonosze, Góry Sowie itd. Zmieniali się tylko znajomi, których ciągaliśmy ze sobą. Z każdego wyjazdu przywoziliśmy pamiątki - głównie pieczątki i dziesiątki magnesów. W 2016 roku wszystko się zmieniło, chociaż nikt z nas jeszcze tego nie wiedział. Wyjechaliśmy wtedy we czwórkę do Zakopanego. Wybraliśmy się na wycieczkę do Doliny Pięciu Stawów. Tam w schronisku koleżanka zauważyła mały drewniany krążek i stwierdziła, że świetnie będzie wyglądał na lusterku w samochodzie. Po powrocie ów krążek przeleżał w szufladzie jakieś 6 miesięcy, aż któregoś pięknego dnia mąż Marty przeczytał karteczkę przyczepioną na odwrocie znaczka.
To był właśnie moment, w którym złapaliśmy Znaczkozę. Przewieźliśmy wirusa prawie 600 km, a potem czekał cierpliwie pół roku żeby zaatakować ze zdwojoną siłą. Co prawda jeszcze przez jakiś czas próbowaliśmy z nim walczyć ale, jak zapewne wiedzą wszyscy Znaczkomaniacy - nie mieliśmy żadnych szans.
Nasz (mój i męża) pierwszy znaczek to nr 317, Wieża Widokowa - Geopark Łuk Mużakowa, zdobyty 13.05.2017 roku. Od tamtego dnia do końca października, kiedy odwiedziliśmy Centralę w Złotym Stoku, zebraliśmy ich ponad 140. W tym roku ze względu na przeciągającą się zimę jeszcze nie rozpoczęliśmy sezonu polowań na znaczki, ale już jesteśmy w trakcie planowania tegorocznych wycieczek.