Znaczki kupuję 2 albo 3 lata, a mam ich dopiero 21. I nie mam pojęcia, który był pierwszy. Wiszą nad biurkiem – właśnie na nie patrzę i próbuję sobie przypomnieć: ten nie, ten był dawno, ale raczej nie pierwszy, ten to byłem niedawno, więc na pewno nie. Nie wiem. I mam na pewno dwa cenne: Koronkę Koniakowską, która jest mi bliska, bo kiedyś mieszkałem w Ustroniu i cały Beskid Śląski i Żywiecki jest dla mnie po prostu miejscem szczególnym, a to jedyny znaczek, który tam kupiłem, więc mieści w sobie więcej, niż tylko koronkę. Drugi to Muzeum Kapsla, do którego wybierałem się i wybierałem, ale zawsze było trochę nie po drodze, więc to najbardziej wyczekana sztuka.
Dawno temu zbierałem pocztówki – to jeszcze wtedy, kiedy jeździłem na kolonie i miały one jakieś znaczenie. A teraz przestały być charakterystyczne. Magnesy? Chińska tandeta. W znaczkach urzekają mnie trzy rzeczy: dostępność w miejscach, o których mało kto wie (vide Muzeum kapsla czy Muzeum Przyrodniczo-Łowieckie w Turzynie). Po drugie: jednolita forma. Po trzecie: jakość grafik – są niewypowiedzianie piękne i charakterystyczne. Jadę gdzieś, gdzie są znaczki: odbieram znaczek, ale zostawiam 8 złotych i kawałek duszy. Dlatego nie mam w kolekcji Ciechocinka i Torunia, omijam raczej większość kościołów: to miejsca, w których nie umiem zostawić kawałka siebie i jakoś tak czuję, jakby zakup tam znaczka był wręcz nieuczciwy :)
Historia na pewno jest długa. Ale czy ciekawa? Nie. Co i tak nie zmienia faktu, że moja kolekcja jest najpiękniejsza. Bo jest moja :)